sobota, 27 września 2014

Pierwszy

1.
Znudzona wyjrzała przez okno. Słońce powoli chowało się za horyzont. Przeciągnęła się i wyprostowała nogi. Całkiem przyjemnie być jedyną osobą w przedziale... W zasadzie nie miała nic przeciwko towarzystwu. Jednak jakimś cudem jedyną osobą zainteresowaną dołączeniem do niej była rozchichotana, chowająca się pod warstwami makijażu lalunia. Przegoniona wzrokiem.


Nagle drzwi do jej przedziału zaskrzypiały i do środka wskoczył niezgrabnie brzydki, pulchny chłopiec. Ktoś go popchnął. Zakłopotany zaczął nerwowo się kiwać i wyłamywać palce. Wydukał pod nosem kilka przepraszających słów i chciał wyjść, kiedy z pustego korytarza dobiegł ich pewny, rozkazujący głos.
- Najpierw się przedstaw, Peter!
Chłopiec zaczął niespokojnie oglądać się za siebie. Kiedy zorientował się, że nie znajdzie źródła rozkazu, poddał się.
- Naazy... wam się... Pe... e... e... ter. Pe... tigrew.
Kiedy uciekał z przedziału, akompaniował mu głośny chichot z korytarza. Dziwne.
Reszta podróży upłynęła raczej spokojnie. Dopiero gdy pociąg stanął na stacji przypomniała sobie o obowiązku noszenia szat szkolnych. Dzięki temu wysiadła jako ostatnia.

Podczas przeprawy łodzią wymieniła kilka słów z jakąś brunetką o miłym uśmiechu. Była uprzejma, ale dość irytująca. Ciężko będzie z nią wytrzymać.

Lekko przemokniętych pierwszoklasistów przeprowadzono przez szkolne błonia i zamek, pozwalając im się zatrzymać dopiero w ogromnej, pięknie oświetlonej sali. Starsi uczniowie siedzieli już przy czterech długich stołach. Przy piątym, inaczej ustawionym, siedzieli nauczyciele.
Przed najmłodszymi postawiono koślawy stołek i tiarę. Stojąca obok tego dziwnego zestawu czarownica rozwinęła zwój papieru i zaczęła wyczytywać imiona i nazwiska. Wyczytany podchodził, nakładał kapelusz i zostawał przydzielony do jednego z domów.

Jeden chłopiec przewrócił się, gdy podchodził do tiary.

Każdy z nowych patrzył niepewnie dookoła. Nie było wiadomo, kto z kim spędzi najbliższe miesiące i lata. Każdy chciał wypaść jak najlepiej. 
Z dala od rodziny, przyjaciół.

- Eve Parkin! - lekko się trzęsąc zaczęła balansować między pozostałymi i iść przed siebie. Podniosła głowę. Wszyscy na nią patrzyli. Wielki owłosiony półolbrzym chyba próbował się uśmiechnąć. Po jego lewej stronie siedział długobrody starzec. Miała wrażenie, że przeszywa ją wzrokiem na wylot, całkowicie. Wzdrygnęła się.

Po chwili była już tylko ona i dziwna czapka. Wzięła ją w ręce. Szorstki, nieprzyjemny materiał. Pachniała starością. Opadła jej na oczy, zapanowała ciemność. 
O niczym nie myślała. Oczyściła w głowie wszystkie półki, starła kurz z żyrandola. Była czysta.
- Slytherin! 
Głos huczał jej w uszach. Jak najszybciej pozbyła się archaicznego nakrycia i ruszyła w stronę jednego ze stołów. Nic nie słyszała, kolory migotały przed oczyma. Powinna się cieszyć? Smucić? Ktoś chyba klaskał. Sztywno usiadła i wyciągnęła rękę w stronę pucharka, który sam się napełnił. Tego potrzebowała. Usłyszała śmiech. Ktoś szturchnął ją w ramię. 
- Ian.
Spojrzała na siedzącego obok chłopaka.
- Eve. 
Znowu śmiech.
- Słyszałem.

2 komentarze:

  1. Ogólnie nigdy nie czytam opowiadań o Harrym Potterze, ale te wydaje się ciekawe. Zachęca do czytania, wiec mysle, ze chętnie będę wpadać na kolejne rozdziały .:-) masz przyjemny styl pisania. Rozdzial krotki wiec poszlo mi bardzo szybko . :-) pozdrawiam i życzę weny.
    Ogien-i-lod.blogspot.com - zapraszam przy okazji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, opowiadanie takie inne niż wszystkie :) Ale to dobrze, lubię oryginalność:) Czasu huncwotów, dobrzeee, bardzo dobrze, bo może pojawi się Snape, a jego kocham nad życie;P
    Szkoda tylko, że króciutko, ale mam nadzieje, że kolejne rozdziały będą dłuższe :D
    Lecę dalej:D
    pysiame

    OdpowiedzUsuń